„A więc wojna!” – taki komunikat można było usłyszeć rankiem 1 września 1939 roku w rozgłośni Polskiego Radia. W pierwszych dniach konfliktu Rumia broniła się przede wszystkim przed atakami Luftwaffe. Wojna lądowa dotarła do dzisiejszych granic naszego miasta dopiero 9 września. Tego dnia w obronie Białej Rzeki stanęła młodzież z Wejherowskiej Ochotniczej Kompanii Harcerskiej.
Preludium
W przededniu wybuchu II wojny światowej na Pomorzu organizowano wiele ochotniczych jednostek, które miały wspierać regularne oddziały wojskowe Lądowej Obrony Wybrzeża w momencie wybuchu konfliktu zbrojnego. Jedną z takich formacji była Wejherowska Ochotnicza Kompania Harcerska sformowana 26 sierpnia 1939 roku za zgodą i przy aprobacie władz lokalnych: starosty powiatowego Antoniego Potockiego, burmistrza Teodora Bolduana, dowódcy I Morskiego Pułku Strzelców Kazimierza Pruszkowskiego. Inicjatorem akcji był komendant Hufca Harcerzy w Wejherowie – Paweł Szefka.
„<<Polskie harcerstwo ma chlubne tradycje (…) walk o swoją Ojczyznę, wzorów można znaleźć w historii wiele. W wielu przypadkach harcerze nawet ramię w ramię walczyli z żołnierzami z bronią w ręku!>>. Bolek Kłoczko aż się żachnął i prawie krzykiem zawołał: <<Druhowie! Zrobimy to samo! Zorganizujemy oddziały z bronią w ręku. Będziemy walczyli jak żołnierze!>>.
Ze wspomnień hm. Pawła Szefki, odprawa wejherowskich harcerzy 24 sierpnia 1939 r.
Harcerze szybko przystąpili do akcji werbunkowej i kompletowania sprzętu. Do harcerskiej kompanii zgłosić mógł się każdy powyżej 17 roku życia, jednak jej trzon stanowili harcerze (ok. 50% stanu osobowego). Wyposażenie zebrano naprędce w oparciu o stany magazynowe m.in. Powiatowej Komendy Przysposobienia Wojskowego i Wychowania Fizycznego w Wejherowie. Dodatkowe sztuki broni darowali bezpośrednio mieszkańcy (np. członkowie miejscowego Bractwa Kurkowego). Były to karabiny wz. 98, sztucery, rewolwery i granaty. W większości broń przestarzała i zawodna.
Pierwszy bój
Ochotnicza Kompania Harcerska na początku września 1939 roku liczyła ponad 110 osób zgrupowanych w dwa plutony bojowe i jeden sanitarny (złożony z dziewcząt). Początkowo młodzi ochotnicy zajmowali się głównie służbą patrolową i rozpoznawczą. Chrzest bojowy przeszli dopiero w nocy z 6 na 7 września – w ataku na wieś Rybno nieopodal Wielkiej Piaśnicy. Na krótko udało się wówczas zmusić Niemców do wycofania z rejonu tej miejscowości. Następnie pluton bojowy biorący udział w akcji powrócił do Wejherowa.
W dniach 7 i 8 września pierwszą próbę przeszły również sanitariuszki, które przekierowano w okolice wsi Biała i Sopieszyno, gdzie toczyły się wówczas ciężkie walki.
„Rannych woziły teraz [do szpitala w Wejherowie] dwie furmanki i samochód, a w izbach wciąż ich było pełno. Wszędzie krew: na wacie, na podłodze, na szmatkach, w miednicach z wodą, na fartuchach, na rękach. Krew, krew. W około pełno rannych, pełno żołnierzy. Huk i strzelanina”.
Ze wspomnień hm. Pawła Szefki, służba sanitariuszek 7 września w rejonie Białej i Sopieszyna
Wkrótce całą Wejherowską Ochotniczą Kompanię Harcerską relokowano do gospodarstwa karczmarza Grabego w Redzie. Rankiem 9 września wszystkie plutony oddelegowano do obrony sąsiadującej z Redą Białej Rzeki.
„Tu poznaliśmy piekło”
Z samego rana 9 września 1939 roku ochotnicy Kompanii Harcerskiej rozlokowani zostali w gospodarstwach Białej Rzeki. I-sza drużyna Seweryna Patalasa zajęła zabudowania najbliżej Redy: Grzeni, Hopowej i Gołąbka. II-ga drużyna Bolesława Kłoczko rozlokowała się w gospodarstwach Rosinkiego, Vossa i Biangi. III-cia drużyna Oswalda Skowronka miała najtrudniejsze zadanie: broniła pas szczerego pola między gospodarstwami Barcza i Trockiego. IV-ta drużyna Jana Klimczaka zamykała pas obrony przy granicy z Rumią. Sanitariuszki zorganizowały punkty pomocy medycznej na tyłach linii obrony.
Harcerze od wczesnych godzin porannych przygotowywali się do obrony. Tworzono stanowiska ogniowe, kopano płytkie rowy, a kwatery wzmacniano kamieniami, cegłami, belkami, ziemią czy szczapami drewnianymi. W ten sposób w kilka godzin stworzono prowizoryczne umocnienia na całej długości Białej Rzeki (między dzisiejszą ulicą Grunwaldzką a linią kolejową).
Pierwsi niemieccy żołnierze zbliżyli się do Białej Rzeki około godziny 14:20. Była to awangarda III Batalionu 322 Pułku Landwehry (w strukturach 207 Dywizji Piechoty) dowodzonego przez majora Heinricha von Diesta. Do Białej Rzeki Niemcy podeszli od strony pobliskich wzgórz morenowych. Harcerze pozwolili zbliżyć się patrolom niemieckim na odległość ok. 100 metrów po czym zasypali je skutecznym ogniem, raniąc i zabijając przynajmniej kilku żołnierzy. Wojska przeciwnika zmuszono do cofnięcia się.
Ten nieoczekiwany sukces wejherowskich harcerzy podobno rozzłościł ambitnego majora von Diesta (prywatnie ziemianina, posiadacza ziemskiego z okolic Nowogardu, dzisiejsze woj. zachodniopomorskie), który nakazał ostrzelać ochotników z podciągniętej artylerii i moździerzy. Skutki huraganowego ostrzału niemieckiego były zatrważające. Pociski pokryły cały pas obrony Białej Rzeki całkowicie nieprzygotowany do odparcia tego typu ataku. W pierwszych minutach raniono lub zabito kilkunastu ochotników, w tym większość kadry dowódczej.
„Dwunastu ochotników wyeliminowanych z walki było gorzkim ciosem dla Ochotniczej Kompanii. W pierwszej chwili pozostali przy życiu zaszyli się ze strachu jak najgłębiej w ziemię i nie wiedzieli co robić. Na domiar złego zginęło prawie całe dowództwo kompanii. Po chwili jednak chłopcy ocknęli się”.
Ze wspomnień hm. Pawła Szefki, niemiecka nawała ogniowa 9 września 1939 r.
Krótko po zakończeniu ostrzału artyleryjskiego batalion Diesta ruszył do ponownego natarcia. Harcerze bronili się z zajmowanych kwater przez kilkadziesiąt minut, opóźniając tym samym pochód wroga. W końcu Niemcy zaczęli okrążać gospodarstwa, z których prowadzono ostrzał. Harcerzom kończyła się amunicja, obrona stawała się coraz bardziej bezładna. Ostatecznym ciosem było wysadzenie jednego z zabudowań gospodarczych, w którym walczyli harcerze – ogłuszający huk rozległ się w całej Białej Rzece. Stało się jasne, że Niemcy lada chwila przełamią linię obrony i wybiją harcerzy do ostatniego. Aż wtem…
Odsiecz!
W momencie, kiedy pozostali przy życiu członkowie Ochotniczej Kompanii Harcerskiej gotowi byli już na śmierć, zza ich pleców rozległy się odgłosy wystrzałów karabinowych. Do kontruderzenia od strony lotniska przystąpiło wojsko – konkretnie dwie kompanie Morskiego Pułku Strzelców pod dowództwem poruczników Spiególskiego i Penconka.
Z okrzykiem „hurra” na ustach uderzyli na Niemców na wysokości gospodarstwa Trockich całkowicie oczyszczając pole walki – batalion Diesta po raz kolejny zmuszony został do cofnięcia się za tory, w okolice wzgórz morenowych. To dało czas do przegrupowania się. Harcerze wycofali się w stronę Kazimierza, żołnierze I Morskiego Pułku Strzelców cofnęli się w stronę Rumi i tam zorganizowali kolejne punkty oporu – w tym słynną „Redutę” na górze Markowca.
Mordercy
Mimo skutecznego wycofania się polskich sił, Niemcy w walce o Białą Rzekę zdołali wziąć do niewoli przynajmniej kilkunastu harcerzy. Major Diest bez cienia wahania wydał rozkaz rozstrzelania jeńców. Wzięci do niewoli harcerze, słysząc tragiczny rozkaz, rzucili się do ucieczki…
„A teraz jego [Bolesława Kłoczko z dr. II] prowadzą na śmierć… nie, nie, tak nie może być! Decyzja była błyskawiczna. Czmychnął przez płot. Przez podwórko i w stodołę (…). Jedno odbicie nogą i wyskoczył okienkiem ze stodoły w kierunku szosy (…), wyskakując z okienka stodoły, wylądował na karku „szkopa” i razem z nim zwalił się na ziemię. Automat wypadł Niemcowi z rąk na jakieś trzy metry. On [Kłoczko] pierwszy porwał się na równe nogi, złapał automat Niemca i w nogi, za szosę, w kartoflisko. Leciał jak kot, ale automatu z rąk nie wypuścił…”
Ze wspomnień hm. Pawła Szefki, ucieczka Bolesława Kłoczko.
Wielu ochotników z Kompanii nie miało tyle szczęścia. Między 9 a 12 września Niemcy dokonali egzekucji przynajmniej 22 obrońców Białej Rzeki z wejherowskiej Kompanii.
Epilog – gorzka sprawiedliwość
Po przegrupowaniu w okolicy Kazimierza, pozostałych przy życiu harcerzy wcielono do innych jednostek – m.in. I Morskiego Pułku Strzelców. Walczyli oni dzielnie aż do upadku Kępy Oksywskiej, wielokrotnie dając dowody męstwa i determinacji.
Już 12 września ochotnicy wymierzyli swoim oprawcom gorzką sprawiedliwość. Bolesław Kłoczko, ten sam, któremu udało się uciec plutonowi egzekucyjnemu w Białej Rzece, wspólnie z podporucznikiem Andrzejem Chudym, brali udział w natarciu w lasach w okolicy Dębowej Góry (wzniesienie nad Kazimierzem).
W pewnym momencie oddział polski dostrzegł zbliżającą się w ich stronę grupę żołnierzy niemieckich prowadzonych przez oficera. Niemcy długo nie zauważali ukrytych w gęstwinie Polaków. Gdy zbliżyli się na 50 kroków zostali ostrzelani – pierwsze strzały padły z karabinów podporucznika Chudego i Bolesława Kłoczko. Prowadzący Niemców oficer padł martwy, reszta wrogiego oddziału cofnęła się.
Zabitym kulami wejherowskiego harcerza Bolesława Kłoczko okazał się sam major Heinrich von Diest.
Harcerze wymierzyli swojemu oprawcy gorzką sprawiedliwość*.
* Według innej wersji Heinrich von Diest zginął w pojedynku z porucznikiem Janem Penconkiem. Powyższa wersja za wspomnieniami Pawła Szefki.